wtorek, 27 października 2015

Polska 07 - Rabka - Kocia Orkiestra w Rabkolandzie




Pewnego letniego dnia kumpel (thx Barnaba!), który wybrał się z córką na wycieczkę do Rabkolandu, wysłał mi maila, że mają tam Kocią Orkiestrę! Natychmiast napisałem do dyrekcji tego Parku Rozrywki, że bardzo chętnie bym ich odwiedził, jeśli faktycznie gra tam kocia muzyka - i jakiś czas później w skrzynce na listy znalazłem zaproszenie :)


Do Rabki przyjechałem wcześnie rano i w środku tygodnia (chcąc uniknąć tłumów, co chyba nie do końca mi się udało). I od razu po wyjściu z busa, mój bystry koci wzrok wypatrzył Teatr Lalek Rabcio.


Jak widać, jest przyjazny kotkom.


Wolałbym wprawdzie "Kota w Butach", ale tygrysek też może być - zwłaszcza, że wygląda zupełnie jak mały, niewinny kotek ;)


Park, w obecnym kształcie i nazwie (bo i z wczesnych lat 90-tych pamiętam w tym miejscu karuzele i salon gier) powstał w 1998 roku z inicjatywy Eugeniusza Wiecha, który wraz z rodziną prowadzi go do dziś.



Od razu poszedłem na Plac Pod Palmami - choć dla mnie lepszą nazwą byłby np. Koci Zakątek :)



To tutaj przygrywa słynna Kocia Orkiestra!



Sądząc z wyglądu i strojów, niektóre kotki pamiętają jeszcze czasy miłościwie nam panującego cesarza Franciszka Józefa ;) Wszak Rabka znajdowała się wtedy na terenach dawnej Galicji.



Orkiestra, tusz!.


Wystarczy nacisnąć przycisk, a kotki zaczynają się poruszać i grać swą kocią muzykę - drugi utwór zdecydowanie bardziej miauczący ;)



                            Podobnych, muzycznych atrakcji, jest bardzo dużo. Tu coś dla wielbicieli
                                        "See You Later, Alligator"/"On the Nile crocodile".


 
Albo dla amatorów zdrowej (roztańczonej) Żywności.


Postanowiłem przejść się po parku, by poszukać czy są jeszcze jakieś kocie akcenty.
Minąłem miniwieżę Eiffla (a może to Tōkyō Tawā? choć nie, tamta jest przecież czerwona) i lokomotywę Union-Pacyfic w wersji super-deformed ;) - Jeśli macie pociąg do wiedzy, polecam obejrzeć klasyk Cecila B. DeMille'a.


Bez trudu rozpoznałem Garfieldka.


                                                      Oraz... hm Hallo Koty (?)


O! Kot ze Shreka na dziesiątej.


                                                     Tylko dlaczego "siedzi" w... psie?


                                           Przy okazji przypomniał mi się dowcip:




Lwy dostrzegłem w cyrku, do którego wjeżdża się wagonikiem na szynach.



O! Gachapon! Ileż ja się tych zabawek nazbierałem w Shenmue - tylko, że tam można było wygrać kocie kapsułki :)


Warto odwiedzić Muzeum Orderu Uśmiechu, przyznawanego od 1969 roku.



Wśród Kawalerów z zagranicy m.inn - Dalajlama, Astrid Lindgren, J.K. Rowling, Steven Spielberg. Łącznie jest ich chyba z tysiąc, z czego przeważająca większość to Polacy. Koci Podróżnik od dawna myślał o napisaniu książeczki dla najmłodszych (o przygodach kotków oczywiście :) więc w przyszłości liczy na równie ciepłe przyjęcie do grona Kawalerów Orderu Uśmiechu, co tak znamienici przyjaciele dzieci jak Leszek Miller, Paweł Kukiz, czy Waldemar Pawlak.



Na terenie Rodzinnego Parku Rozrywki i Edukacji znajduje się jeszcze jedno ciekawe muzeum.



W Muzeum Rekordów i Osobliwości, można dowiedzieć się, kto ma najdłuższe wąsy, język, czy... a nie, To akurat nie w tym muzeum ;) Obejrzeć olbrzymi oscypek i dowiedzieć się o największym parowozie z ciasta - naprawdę sporo ciekawostek,  większość całkiem zabawna.



Są ludzie, którzy kolekcjonują figurki żab, albo gumowe kaczuszki.
Mam w domu ze sto kocich przedmiotów (głównie książki,gry i filmy) - jeszcze z tysiąc i może się załapię ;)
Natomiast jeśli chodzi o odwiedzanie różnych kocich miejsc na świecie, to z całą pewnością idę na rekord!


W każde wakacje (już od 15 lat) odbywają się Mistrzostwa Polski w dojeniu sztucznej krowy.



Nie mogło oczywiście zabraknąć sklepiku - poproszę o jakieś gadżety związane z Kocią Orkiestrą!



Jest też "słynny" dom do góry nogami - ostatnimi laty pojawiło się ich dość sporo, głównie w polskich uzdrowiskach i kurortach. Ponieważ nigdy w żadnym nie byłem, kocia ciekawość zwyciężyła.



Trochę pochyło, nie jest łatwo utrzymać równowagę, do tego dochodzą kłopoty z błędnikiem - co kto lubi ;)



Przynajmniej wypatrzyłem tygryska.



Jakby mi było mało, to jeszcze przejechałem się na fali - tyle, że ta była o wiele, wiele szybsza, od fal pamiętanych z dzieciństwa. Do tego musiałem chwilę poczekać, bo mimo iż środek tygodnia, to było sporo odwiedzających - spokojnie połowa z nich, to byli Słowacy (w sumie to mają blisko).



Od takiej karuzeli wolałem już trzymać się z daleka ;)



Jako miłośnika horrorów, zaciekawił mnie dom strachów.



Do wjazdu zachęcał Pinhead z "Hellraiser" Clive'a Barkera.



Niestety w środku, było raczej ciemno niż strasznie. Za to wypatrzyłem jeszcze nawiązanie do kultowej serii filmów "Piątek 13-tego".



Na sam koniec zostawiłem sobie diabelskie koło.



Nie ma co porównywać z wiedeńskim odpowiednikiem, czyli słynnym Riesenrad, ale przejażdżka była udana i co ważne powolna i spokojna :)



Mogłem się skupić na podziwianiu widoków.


A za górami, za lasami (13km w tamtą stronę) przy Mszanie Górnej znajduje się wzniesienie Kocia Górka!



Rabka-Zdrój leży na wysokości 500 metrów n.p.m - do tego doliczyć trzeba 28 metrów wysokości diabelskiego młynu.



Piękny widok na Luboń Wielki - kiedyś, jak byłem bardziej zwinnym kotkiem, nawet się wspiąłem na te 1022 metry :)



Rabka to świetne miejsce do rozpoczęcia wypraw na okoliczne szczyty.


Ja wybrałem jednak bardziej przyziemną formę relaksu ;)


I większość pozostałego do zmroku czasu, spędziłem w zacisznym miejscu nad rzeczką, czytając "Przygody Artura Gordona Pyma" Edgara Allana Poe.




Warto też pospacerować po Parku Zdrojowym, zajmującym powierzchnię aż 30 ha.




A później usiąść pod drzewem i napić się dobrego, zimnego piwka.


Uważam ten krótki wyjazd do Rabki za bardzo udany. Sympatyczna kocia atrakcja, sporo pozytywnych wrażeń z Parku Rozrywki, a i powieść Poego okazała się lepsza niż przypuszczałem :) 
Rabkoland mogę spokojnie polecić na rodzinne wyprawy - jest tyle atrakcji, że dzieci na pewno nie będą się nudzić przez cały dzień. A dorośli? No właśnie... jest wprawdzie restauracja, gdzie mogą odsapnąć podczas gdy pociechy szaleją na karuzelach, ale brakuje czegoś takiego jak salon gier! A przecież Szeherezada z imponującą listą maszyn, to na przełomie lat 80-tych i 90-tych była gralnia słynna na całą Polskę! A może by tak postawić jakiś mały Wóz Drzymały z kilkoma flipperami? Moda na pinball wraca, o czym pisałem TU i TU - z pewnością wpłynęłoby do kasy dużo wrzuconych dwuzłotówek! Obecni tatusiowie, pamiętają wszakże te atrakcje ze swojego dzieciństwa i chętnie zagraliby znów, po latach wspominając swoją młodość. I myślę, że do tej wyśmienitej zabawy, przyłączyliby się od razu ich synowie...








3 komentarze: