poniedziałek, 27 października 2014

01 Węgry - Budapeszt


W październiku 2014 roku, wybrałem się na krótką wycieczkę po Europie środkowo-wschodniej. W poszukiwaniu kocich miejsc oczywiście :)

Do Budapesztu dojechałem około 5 nad ranem. Autobus z Krakowa wysadził pasażerów nie na dworcu autobusowym (co zresztą podczas tego wyjazdu miało okazać się standardem), tylko w pobliżu tego stadionu.



Ulicą Ullol postanowiłem dojść w pobliże centrum, co zajęło mi jakąś godzinę. Widząc otwartą piekarnię, zdecydowałem się coś przekąsić.


Ledwo co rozpocząłem podróż, a tu już pierwsza pizza :) I to w piekarni! I to o 6 rano!
Za to na deser kupiłem w pobliskim spożywczaku węgierską specjalność - Turo Rudi. Ten przysmak to baton twarogowy w czekoladzie, który podawany, powinien być mocno schłodzony. A co mi bardziej smakowało? Odpowiedź na zdjęciu ;)


Po drodze zauważyłem reklamę karmy dla kotków - swoją drogą, droższej niż to moje dwudaniowe wypasione śniadanie ;)


Dotarłem wreszcie nad Dunaj. O świcie, można delektować się widokiem i atmosferą w ciszy i spokoju - inni turyści o tej godzinie jeszcze śpią ;)



Tu widok na efektownie podświetlony Zamek Królewski.



Szabadság híd - Most Wolności, nieoficjalnie nazywany jest mostem samobójców.



Akurat przejeżdżał jeden z pierwszych tego ranka tramwajów.





Te żółte, nieco oldskulowe tramwaje jeżdżą wzdłuż nabrzeża Dunaju - co bardzo przypomina mi widoki z Lizbony.



Jeszcze raz zamek, już w świetle dnia.



Vis-à-vis, po drugiej stronie rzeki, zaraz obok hotelu InterContinental znajduje się ciekawy pomnik.


Ten pan w meloniku to węgierski malarz Roskovics Ignác. Trzymany w dłoni papieros jest dziwnie wytarty, podejrzewam że od ciągłego dotykania. Ale czy przechodnie łapią za papierosa ot tak "na szczęście", czy czynią to np. tylko ci, którzy chcą rzucić palenie - tego nie udało mi się ustalić ;)


Artysta specjalizował się w sztuce sakralnej, ale tutaj szkicuje Most Łańcuchowy - właśnie się na ten most wybieram!


Pochodzący z połowy XIX wieku Most Łańcuchowy im. Istvána Széchenyiego (który notabene podczas wypadku z podwieszaniem liny, o mało na nim nie zginął) to najstarszy i najdłuższy most w Budapeszcie. Prowadzi do Budy, po drugiej stronie Dunaju.


Mnie zainteresowały strzegące wejścia nań kamienne lwy.



Pyszczki, a może raczej paszcze tych kotowatych wyglądają dość strasznie.



Już po drugiej stronie rzeki, dostrzegłem dziwaczny pomnik Kilometr 0. Od tego miejsca mierzy się wszystkie odległości drogowe na Węgrzech.


Na Wzgórze Zamkowe można wjechać kolejką linową, albo przejść tunelem pod wzgórzem i później wspiąć się po stromych schodach.



Kursujące wahadłowo wagoniki o wdzięcznych imionach Margit i Gellért, to dokładna rekonstrukcja tych z 1870 roku. Pomimo interesującego wyglądu Budavari Siklo, wybrałem jednak drugą opcję...



A więc najpierw przez tunel...



Później po stromych schodach.


Ale patrząc kto mnie przywitał na górze, to chyba był dobry wybór :)



Wzgórze Zamkowe w Budapeszcie przypominało mi nieco praskie Hradczany. Tylko po co aż tyle samochodów?



Mimo iż dostrzegłem na szybie jednego z nich Garfieldka, to uważam, że w takich historycznych miejscach powinien obowiązywać zakaz ruchu pojazdów mechanicznych (może z wyjątkiem autobusów dla emerytów czy leniwych turystów).


Nawet bez przewodnika, ciężko byłoby się zgubić - co chwila można natknąć się na takie mapki z zaznaczonym na różowo punktem gdzie właśnie się stoi.



Na "pierwszy ogień" poszły wszelkie kotowate :)





Dlaczego ten domek? Proste - przypomina mi kocią stację kolejową w Japonii, w której (w przerwie od łapania myszy;) dyżuruje zawiadowca Tama.



Trochę sobie pospacerowałem, zwłaszcza że o 8 rano nie było jeszcze za wielu hałaśliwych turystów.





Minąłem Bramę Wiedeńską i pomnik symbolizujący zwycięstwo chrześcijan nad muzułmanami, odnoszący się do oswobodzenia Budy z okupacji tureckiej w 1686 roku.



Węgierskie Archiwum Narodowe niestety było zamknięte.



Kościół Ewangelicki.


Wieża Marii Magdaleny - pozostałość po romańskim kościele z XIII wieku.


Wieża św. Mikołaja z 1477 roku.


Natknąłem się nawet na taki oto samochód - ale "Garbusa" też już można dzisiaj zaliczyć do zabytków...



Po jakimś godzinnym spacerze po starym mieście w Budzie, dotarłem pod królewski kościół Macieja. Po prawej można zauważyć Kolumnę Morową. Ozdobiona licznymi figurkami świętych, wzniesiona została na początku XVIII wieku, by uniknąć kolejnej epidemii dżumy, która dziesiątkowała mieszkańców Budy. Mimo takiej zapobiegliwości, Czarna Śmierć jeszcze powróciła do miasta.


Tuż obok znajduje się pomnik pierwszego króla Węgier - Stefana I Świętego.


Patrona Węgier strzegą kamienne lwy.



Po sąsiedzku znajduje się jeden z symboli miasta - Baszta Rybacka.


Z jej murów powinien roztaczać się wspaniały widok na miasto - niestety tego dnia pogoda nie dopisała.


Za to dopisali koreańscy turyści, których przywiozły liczne autokary.


Nie mam nic przeciwko Koreańczykom (wręcz uważam, że kręcą najlepsze na świecie thrillery), ale postanawiam ewakuować się przed tłumem i dzikim błyskiem fleszy.


Mój plan ucieczki wyglądał dość prosto - w dół. Czy jak to mówią "z górki na pazurki" ;)


Z mostu był ładny widok na budynek parlamentu - kolejny z symboli Budapesztu. Ale okazalej prezentuje się po zmierzchu, kiedy jest ładnie oświetlony.


Budapeszt ma również swój Diabelski Młyn - choć w dzisiejszych czasach to już chyba inaczej nazywają takie "atrakcje".


Nagle zaczęło padać, więc musiałem schronić się przed deszczem i przemyśleć plan na następne godziny.


Mnie też dopadł kryzys - za dużo zabytków jak na tak wczesny poranek ;)



2 komentarze:

  1. Warto zauważyć ze lwy na moście Istvána Széchenyiego nie mają języków.
    Taka lokalna ciekawostka

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem w przelocie, się wybieram

    OdpowiedzUsuń