poniedziałek, 13 kwietnia 2015

09 Rumunia - Bukareszt




O 7 rano przyjechałem do stolicy Rumunii. Autobus zatrzymał się na dworcu Filaret (jest tam bardzo ładny zadaszony dziedziniec, gdzie sprzedają pieczone na ruszcie kiełbaski mititei). Chciałem kupić od razu bilet do Kiszyniowa w Mołdawii, no ale w kasach takich biletów nie sprzedają...


Wyszedłem na zewnątrz i od razu natknąłem się na przeraźliwie żółty autobus o swojsko brzmiącej nazwie Michaelis, w dodatku odjeżdżający do Kiszyniowa o 22:00, co bardzo mi odpowiadało. Zarezerwowałem miejsce i ruszyłem na zwiedzanie miasta.


Niestety pogoda zupełnie nie dopisała. Czekało mnie całodniowe zwiedzanie Bukaresztu w deszczu.


Pałac Parlamentu - drugi co do wielkości (po Pentagonie) budynek na świecie!


Zwany niegdyś Domem Ludu, gmach ten był szaleńczym wymysłem Ceausescu, który pod jego budowę nakazał wyburzyć kilkaset budynków w samym sercu miasta i przesiedlić 40 tysięcy mieszkańców. Prace rozpoczęto w 1983 roku i szacuje się, że koszt budowy przekroczył sumę 3 miliardów dolarów!


Przekroczyłem pobliską rzeczkę - to, iż przepływa przez miasto również "zawdzięczamy" jednej z wizji Ceausescu, który kazał zbudować tamę na rzece Dymbowica i sztucznie skierować jej nurt na Bukareszt.



Niby ścisłe centrum miasta...


A stare wille i kamieniczki w stanie destrukcji, są tu na porządku dziennym.


Podobnie jak grafficiarskie bazgroły, szpecące liczne budynki.


Zaraz obok cerkwi (Biserica Sfintii Imparati Constantin si Elena) miało znajdować się jedno z dwóch kocich miejsc w Bukareszcie.


Restauracja Black Cats kiedyś mieściła się w budynku, przy ulicy Plevnei 27 - niestety od dawna jest już zamknięta :(  Pod tym samym adresem (ale w oficynie) znajduje się klinika weterynaryjna (więc w sumie miejsce jakoś związane z kotami) ale marne to pocieszenie...


Przekąsiłem małe conieco.


I na chwilę schowałem się przed deszczem w parku Cismigiu. Trzeba przyznać, że w Bukareszcie jest dużo zieleni, co jakoś dodaje uroku temu smutnemu i szaroburemu miastu. Inna sprawa, że wciąż trzeba uważać (zwłaszcza po zmroku) na stada wałęsających się psów, które potrafią rzucić się i zagryźć człowieka (przekonał się o tym m.inn bogu ducha winny japoński turysta). Bezpańskie psy to poważny problem stolicy Rumunii i władze jak dotąd nie poradziły sobie z tym zagrożeniem. Tymczasem postanowiłem się osłodzić w ten ponury dzień - i to dosłownie!


Druga kocia atrakcja Bukaresztu na szczęście była otwarta :)


Cukiernia Candy Cat mieści się przy ulicy Stirbei - Voda 17.


Oferuje duży wybór ciast, a także tortów przygotowywanych na zamówienie.


Już na sam ich widok ślinka cieknie :)
Oczywiście zjadłem parę i były przepyszne. Jedyna uwaga, to brak jakiś kocich motywów na ciastkach (a w jednej z krakowskich cukierni o zupełnie niekociej nazwie, odkryłem ciasteczka-kotki ;)


Najedzony, znów wyszedłem na deszcz.



Błąkałem się tak po mieście, trochę bez ładu i składu.


Pilnując, by nie oddalić się za bardzo od centrum (wiadomo - hau hau hau ;)



Przewodnik został w plecaku.



Ale przechodząc koło kolejnej cerkwi (tym razem Kretzulescu) po cichu liczyłem...


że odnajdę w Bukareszcie coś, co mnie pozytywnie zaskoczy.



Na pewno nie uczynił tego pomnik rumuńskiego premiera Mihail Kogălniceanu, pod którym jakiś troglodyta, wznosząc się na wyżyny swojego intelektu, potrafił nabazgrać słowo facebook.


W osłupienie wprawił kontrowersyjny pomnik cesarza Trajana z wilczycą na rękach, stojący przed Muzeul National de Istorie. Ma to przypominać, że starożytna Dacja przez ponad 150 lat należała do Imperium Rzymskiego (do dziś Rumuni bardzo lubią podkreślać swoje pochodzenie od Daków i Rzymian). Tylko dlaczego zwierzę lewituje i wyrasta mu z głowy coś, co przypomina tentacle z najbardziej hardkorowych mang, albo typowego ślimaka bez muszli (slug), choć to ponoć wąż jest?
Rzeźba zamiast upamiętniać cesarza który podbił Dację, wyśmiewana i wyszydzana, przezywana jest nawet pomnikiem bezdomnego psa rumuńskiego.



Na pewno przyciąga uwagę imponujący Palatul CEC (Pałac Kasy Oszczędnościowej).


Wybudowany w 1900 roku w stylu eklektycznym, przez lata był siedzibą banku. W 2006 roku został sprzedany miastu, z przeznaczeniem na placówkę muzealną.


Prawdę mówiąc byłem już zmęczony. Nie tylko niewyspany i przemoczony, ale tak po prostu zmęczony (chwilowo na szczęście) całą tą podróżą. Stąd może niezbyt dostrzegałem niektóre urocze budynki i uliczki, które przecież musiały się wyróżniać na tle szarości większości.
Poniżej Biserica Stavropoleos - podobno najpiękniejsza cerkiew w całym Bukareszcie.


Przypomniałem sobie, co kiedyś wyczytałem w przewodniku Pasacala z 2001:
"Ze względu na wnętrze można zaglądnąć do upiornego Klubu Księcia Draculi, w którym do talerza zaglądają ludzkie czaszki i wypchane nietoperze, a ociekające krwią ściany dopełniają wrażenia horroru. Jednak prawdziwe przeżycie, to uczta w sali grobowej pełnej trumien..."
Akurat miałem ochotę na obiad z dreszczykiem, więc poszedłem pod wskazany adres.


Przychodzę na Splaiul Independentei 8a, a tu zamknięte na głucho. Albo Dracula nie cieszył się zbytnią popularnością wśród turystów, albo prawdziwe wampiry nie życzyły sobie, by jakiś tam koci podróżnik przeszkadzał im za dnia... Dochodziła dopiero 16ta, a ja nie miałem żadnych konkretnych planów, jak spędzić resztę dnia...



2 komentarze:

  1. i jak została spędzona reszta dnia ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwości :)
      Rozdział 10 opublikuję dziś lub jutro

      Usuń