czwartek, 9 kwietnia 2015

08 Rumunia - Transylwania - Bran, Braszów




Po powrocie z Sinai do Braszowa, przeszedłem całkiem ładny kawał drogi, na drugi dworzec, skąd odjeżdżają autobusy do Bran.



Braszów, niczym Los Angeles, może pochwalić się napisem na wzgórzu. Wprawdzie nie jest to Hollywood, a Brasov, ale jak się później przekonacie, podobieństw do "miasta aniołów" jest znacznie więcej.



Malownicza szosa wiodła do Bran, oddalonego o niecałe 40km od Braszowa.





Szybki "rzut oka" z autobusu na Rasnov i olbrzymi zamek chłopski usytuowany na stromym wzgórzu.


Centrum Bran w klimatach jarmarczno-odpustowych (z dodatkiem wałęsających się wszędzie bezpańskich psów w ilościach znacznie powyżej przeciętnej - nawet jak na Rumunie), bynajmniej nie zachęciło mnie do zwiedzania.


Zamek Draculi w pełnej okazałości... tylko, że siedziba Włada Palownika była na zamku Poenari. No, ale skoro z tamtego zostały tylko ruiny, a ten, to ponoć najpiękniejszy zamek w całej Transylwanii, więc nic dziwnego, że próbują "sprzedawać" go turystom z tą całą otoczką o krwiożerczym wampirze.



Szkoda tylko, że nie udało mi się wejść do środka - otóż ta ponoć NAJWIĘKSZA atrakcja Transylwanii, miejsce do którego przyjeżdżają turyści z całego świata, otwarta jest poza sezonem do godziny 16:00!


Poprosiłem ciecia, który pilnował obiektu, by wpuścił mnie chociaż na chwilkę do parku, bym pstryknął fotkę i tyle. Nie wypiwszy nawet jednego piwka, zdecydowałem się wracać do Braszowa.


A wracałem takim oto wesołym autobusem :)






W Braszowie już po zmroku - postanowiłem pójść tą ścieżką w górę.


I tak trafiłem na kolejny zamek :)


I znów skojarzenie z L.A. - na wielu hollywoodzkich filmach widziałem sceny, w których młodzież podjeżdżała swoimi lśniącymi cadillacami, oldsmobilami i roadrunnerami na wzgórze, skąd rozciągała się panorama na całe miasto. Poniższe zdjęcie pokazuje, że w Braszowie jest bardzo podobnie - można wjechać autem na zamkowe wzgórze, zaparkować i nie wysiadając z samochodu mieć zapierający dech w piersiach widok.


A w oddali, przyciągają wzrok podświetlone wielkie litery Brasov.

Niestety, o jeden dzień spóźniłem się na Dracula Film Festiwal. Przeglądając pobieżnie festiwalowy katalog, zwróciłem uwagę na kilka perełek kina grozy które tu pokazywali.


Odpocząłem przy piwku w barze, gdzie można było pograć w najnowszą Fifę na konsolach. Takie miejsca dla graczy to dość nowa inicjatywa, lecz rozwijająca się bardzo szybko. W Krakowie są aż cztery podobne knajpy - Hex, Cybermachina, Select i Chmiel (ten ostatni słynący z Kociego Flippera :)


Pod siedzibą władz miejskich, rozpocząłem nocne zwiedzanie Braszowa.


Rynek i ratusz w całej okazałości.


A oto i słynny Czarny Kościół od hm, zadniej strony - bo tylko tak mieścił się cały w kadrze ;)


W końcu rozmiar ma znaczenie (89m długości) - to nie tylko największa budowla sakralna w Rumunii, ale również największa gotycka świątynia między Wiedniem a Stambułem!


Nazwą Biserica Neagră nawiązuje do zniszczeń po pożarze z końca XVII wieku.


Pomnik Johannesa Honterusa - siedmiogrodzkiego teologa, humanisty i kartografa, który bardzo, bardzo dawno temu wykładał na uniwersytecie (Jagiellońskim) w Krakowie.


Na strada Republicii - głównej ulicy starego miasta - niewielu spacerowało przechodniów (choć był dopiero kwadrans po dziewiątej). Hm... ja wiem, że poza sezonem, ale na krakowskim Kazimierzu to o 4 nad ranem widuje się więcej turystów. A Braszów miastem jest niemałym - ma 300 tysięcy mieszkańców.



Stoisko z popcornem, który wpieprza Garfield też już od dawna opuszczone.


Oczywiście ten brak tłumów, ma swój klimat.


Podobnie jak brak kolorowych witryn sklepów i restauracji, które tak "zaśmiecają" krakowskie choćby Stare Miasto.


Więc bardzo przyjemnie spacerowało mi się...


uliczkami oddalonymi o 5 min od centrum i ratusza...


na których żywego ducha po godzinie 22 nie spotkałem.


Skręciłem w uliczkę Sforii.


I całe szczęście, że nie było ludzi...


bo na tej najwęższej w Europie środkowo-wschodniej ulicy (130cm szerokości)...


trudno byłoby mi się z kimś minąć ;)


Jeszcze "obowiązkowe" zdjęcie kotka :)


A że było dość późno (i chłodno) postanowiłem wstąpić do przytulnej filmowej knajpki Public Cafe.


W tv leciały klasyczne, czarno-białe filmy, a ja spisywałem wrażenia z kilku ostatnich godzin. A później już na dworzec.


Ćwiarteczka Polskay'ej na dobranoc i nadjechał autobus mający zabrać mnie do Bukaresztu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz