czwartek, 9 listopada 2017

JAPONIA 21 - Osaka - Shinsekai, slumsy i dzielnica czerwonych latarni




Do Osaki dotarliśmy oczywiście shinkansenem. Niestety ten ładniejszy i nowszy (Hayabusa) jechał w przeciwną stronę na Hokkaido.



Ale w Osace, na dworcu, też stał bardzo sympatyczny (bo czyż nie?) pociąg ;)



Od razu skojarzył mi się z erą Showa, z którą mocno związany jest ten rozdział.



Z dworca kursuje też podmiejski Harry Potter do parku tematycznego Universal Studios. W przyszłym roku mają pojawić się atrakcje związane z "Final Fantasy" i "Sailor Moon", więc na pewno będę bardziej zainteresowany. Bo jak na razie, tematycznie to głównie amerykańska popkultura - mimo iż z perełkami takimi jak słynny rekin ze "Szczęk", to całość zbyt zbliżona do tego co oferuje park w Orlando.



Osaka jest trochę dziwna i ma swoje zasady. Np. na ruchomych schodach staje się zawsze po prawej stronie (podczas gdy w całej Japonii po lewej).


A jeśli chcemy komuś podziękować, zamiast arigato mówimy ookini. Więcej różnic celnie punktuje seria anime "Boku no Imouto wa Osaka Okan" (jeśli ktoś jest zainteresowany, to znacznie więcej anime rozgrywa się w Osace).


I znów (czytaj wcześniejsze Osaka nocą i Osaka w dzień) wylądowaliśmy w Kamagasaki, gdzie hotele są tanie jak barszcz, napoje w automatach przecenione, a na ulicach nikt nie przejmuje się zakazem palenia. O przepraszam, nie powinienem pisać Kamagasaki, bo takiego miejsca nie znajdziecie na żadnej mapie, jakby Japończycy chcieli ukryć nazwę tej "dzielnicy nędzy" przed turystami. A przecież to nie są slumsy w stylu brazylijskich faweli, ale po prostu trochę bardziej zaniedbany region, gdzie można też spotkać bezdomnych. I tyle, żadna krzywda nikomu, kto celowo nie szuka guza, się nie stanie. To nie lata 60-te, gdzie faktycznie nie było tu za przyjemnie - kto ciekaw, niech obejrzy "The Sun's Burial" Nagisy Oshimy. Być może również Kenji Mizoguchi kręcił tu jakieś ujęcia do swojego filmu o kobietach upadłych "Women of the Night", ale że było to 70 lat temu, kiedy Osaka dopiero odbudowywała się po zniszczeniach wojennych, to pewności nie mam (ledwo Dotonbori rozpoznałem).
Tak więc oficjalnie, przyjechaliśmy do dzielnicy Nishinari. Dzielnicy pełnej tanich hoteli i przecenionych napojów w automatach - o zniżce informuje oczywiście kotek ;)


Nie byłem za bardzo w formie, ale dałem się namówić Kubie na wyjście na jakieś piwo - i całe szczęście :)



Najpierw jednak poszliśmy do pasażu (shotengai) coś zjeść.



Coś, w tym konkretnym przypadku znaczyło takoyaki - typowy streetfoodowy przysmak Osaki.


A tak powstaje takoyaki:




Oczywiście nie muszę chyba nikogo przekonywać, że te kulki z ośmiornicą są wyjątkowo dobre.


Trzeba tylko poczekać chwilę aż ostygną, bo inaczej można poparzyć sobie język - chyba że się jest Japończykiem i po setkach wrzących ramenów nie czuje się już gorąca ;)



W pobliżu naszego hotelu znaleźliśmy lokal niczym z "Blade Runnera".



Kot wyglądał trochę podejrzanie, z daleka bałem się nawet, że może być wypchany.


Usiedliśmy na piwkach, w cenie niewiele wyższej od sprzedawanych w sklepie konbini.



I okazało się, że to bardzo sympatyczne (i kocie) miejsce - można rzec "z duszą".
Ot niby przypadek, a jednak pełno było kocich elementów, oraz pamiątek z ery Showa.



Właściciel zaczął pokazywać mi zdjęcia swoich kotów.


I zaraz jeden przyszedł.


Dlaczego to typowy kot japoński (nekus japonicus ;) miłośnikom popkultury chyba nie muszę tłumaczyć.


Dostałem kolejny koci prezent (rękodzieło), a kiedy rozmowa zeszła na to co robimy następnego dnia (mieliśmy w planach odwiedzić kociego zawiadowcę stacji), właściciel chwycił za pióro i w kilkanaście sekund go narysował :)


Po skromnym śniadaniu "na szybko" trzeba było się spieszyć do Wakayamy...



Do Osaki wróciłem sam, w maju 2017 roku - w Nishinari wypróbowałem kilka hoteli po 1000y, czyli jakieś 30zł (cena za pokój). Może i nie grzeszą wielkością, łazienki są wspólne, ale jest dość czysto, a futony całkiem wygodne. I to wszystko za cenę jednego piwa w dobrej knajpie :)


Typowy widok z okna z taniego hotelu (ale w droższych często mają podobny ;) Poniżej typowy tekst napisany w engrish.


W miejscach dla palących (czyli większości z tych pokoi po 30zł) były takie ostrzeżenia.


Wybrałem się po sąsiedzku za tory, do dzielnicy Shinsekai. Ledwie 10 minut spacerkiem od mojego hotelu w "dzielnicy nędzy", a jakże inaczej wygląda. Pełno reklam, neonów, jest kolorowo... choć trochę z innej epoki.



Jako fan Tora-sana bardzo lubię erę Showa (1926-1989) a ta dzielnica zatrzymała się w czasie gdzieś w drugiej połowie ubiegłego wieku. Jest tu sporo dobrych jadłodajni, mnóstwo barów karaoke, a lokalna starszyzna spotyka się na partyjce mahjonga, czy shogi.



Nad tą restauracją wiszą portrety słynnych zawodników sumo (Yokozuna), więc porcje pewnie do najmniejszych nie należą ;)



No i oczywiście wszechobecny Billiken. Kiczowata figurka, wymyślona ponad 100 lat temu w USA, miała przynosić szczęście. Do dzisiaj jest oficjalną maskotką uniwersytetu Saint Louis, oraz (jak widać na poniższych zdjęciach) kolejnym z licznych symboli Osaki. Do dzielnicy Shinsekai przywędrowała w 1912 roku, by stać się amerykańskim akcentem w parku rozrywki Luna - szczęścia jednak nie przyniosła, gdyż park zamknięto w 1923, za to dziś cudownie się rozmnożyła i w pobliżu wieży Tsutenkaku widać ją na każdym kroku.





Od nadmiaru Billikenów musiałem uciec w świat wirtualnej rozrywki (a więc ukochany Bębenek ;)


Zastanawiałem się nad podziwianiem widoków z wieży Tsutenkaku i już nawet ruszyłem w jej stronę


Ale przysłuchując się muzyce dochodzącej z małych barów karaoke, zostałem niespodziewanie do jednego z nich zaproszony.


Piosenki też były z ery Showa - głównie smutne ballady enka. A ja z piwem w ręku przysłuchiwałem się jak dobrze takie śpiewanie wychodzi Japończykom. Po trzecim piwie już miauem chwycić za mikrofon, ale było już późno i goście opuścili lokal spiesząc się do metra. Nawet się specjalnie nie zdziwiłem, kiedy poprosiwszy o rachunek okazało się, że moje piwa zostały wcześniej zapłacone.


Od lewej, Sakura - właścicielka baru, oraz dyrektor Minakata Kumagusu Museum, wraz z żoną i pracownikami - im zawdzięczam jakże udany wieczór z dobrą muzyką i równie dobrymi piwkami!


Jeśli będziecie w okolicy, wstąpcie na piwko i zerknijcie czy magnes Kocich Podróży wciąż wisi ;)


Widok na wieżę Tsutenkaku. Wybudowana została w 1912 roku, czyli tym samym, w którym przybył tu Billiken - najsłynniejsza jego figurka znajduje się oczywiście na tarasie obserwacyjnym w wieży :)


Oryginalna wieża miała 64 metry wysokości, jednak konstrukcja zawaliła się po pożarze w 1943 roku. Odbudowane Tsutenkaku wysokie już na 103 metry, pochodzi z roku 1956.


Wróciłem do Nishinari, bo było jeszcze jedno miejsce, które chciałem odwiedzić (a czynne jest tylko do północy).



To dzielnica czerwonych lampionów. W erze Edo najsłynniejsze burdele w Tokio mieściły się w legendarnej Yoshiwarze, a w Osace w trochę mniej sławnej Shinmachi (chadzali tam m.in. bohaterowie satyrycznego dramatu "Osaka Monogatari").

Podczas, gdy tokijska Yoshiwara istnieje już tylko na kartach książek (np. "Yoshiwara. Miasto zmysłów"), kurtyzany z Shinmachi przeniosły się do Tobita Shichi jakieś sto lat temu.
Wprawdzie w 1958 roku weszła ustawa zakazująca prostytucji w Japonii, ale jak to w Osace, mało kto się przejął tym, co wyprawiają w Tokio. Lokale przemianowano na kawiarnie (skromny poczęstunek jest wliczony w cenę), a co tam "kelnerka" wyprawia na górze z klientem, to przecież jej prywatna sprawa.


Na paru ulicach zgrupowanych jest kilkadziesiąt przybytków rozkoszy - na jeden lokal przypada jedna dziewczyna (co nie znaczy, że następnego dnia będzie ta sama). Zupełnie jak w Amsterdamie - też można popatrzeć, dziewczyny się uśmiechają, czasami pomachają, ale przynajmniej nie są tak nachalne, jak te ze stolicy Niderlandów.
Aha, wszystkie formalności załatwia się z siedzącą z boku mama-san. Dociekliwym podpowiem, że szybki (i to bardzo) numerek, to koszt 16 tysięcy jenów (wszędzie obowiązuje ta sama cena, choć im dłużej, tym drożej wychodzi oczywiście). A czy ponad 500zł za 20 minut z Japonką to dużo czy mało, niech już każdy odpowie sobie we własnym zakresie...



Wracając do hotelu, niedaleko (zamkniętej już) knajpy jak z "Blade Runnera", w której byłem w 2016 roku, spotkałem znajomego, białego kotka :)



2 komentarze:

  1. Coraz bardziej podoba mi się Japonia w opowieściach zwłaszcza Michała... Będę musiał wziąć ją pod uwagę w swoich podróżach..

    OdpowiedzUsuń
  2. Byliśmy już razem na Ukrainie, przyjdzie i czas na Japonię :)

    OdpowiedzUsuń