Pozostajemy we wschodniej części Kioto. Napicie się Czystej Wody w Kiyomizu-dera pobudziło nasz apetyt. Ale nie mieliśmy czasu na dłuższy postój - zbliżał się wieczór, a chcieliśmy jeszcze zdążyć podejść do dzielnicy Fushimi i wrócić do hotelu koło godziny 23, ostatnim autobusem.
Na jednej z uliczek odchodzących od Świątyni Czystej Wody, wypatrzyliśmy smacznie wyglądające bułeczki z wieprzowiną.
Przekąska, szybkie piwko, kultowy papierosek hi-lite (bo przecież w Japonii nie można normalnie iść ulicą i palić) i mogliśmy ruszyć w dalszą, pięciokilometrową drogę.
Zaczynało zmierzchać, a nie byliśmy nawet w połowie trasy. Minął nas samochód "kociej" firmy kurierskiej, o której już parę razy wspominałem :)
Na wystawach też kotki :)
Szkoda, że już było zamknięte.
Nogi trochę pobolewały, więc zarządziliśmy przerwę na browara. Taka typowa izakaya dla "lokalsów", gdzie "mama-san" rządziła za barem.
W tv przypadkowo wypatrzyłem reklamę nowego numeru jakiegoś pisma o modzie dla kobiet. Z pewnych względów musiałem je mieć, ale więcej o tym (kocim oczywiście ;) zakupie, dopiero w rozdziale z Sendai :)
Kampai! :)
Zbliżała się już dziesiąta wieczór, gdy wreszcie dotarliśmy pod Fushimi Inari-taisha - polecaną bardzo przez TripAdvisor. Ale znów mieliśmy (kocie?) szczęście - o tej godzinie na terenie całego kompleksu nie spotkaliśmy ani jednego turysty!
Inari to bóstwo rolnicze, czczone w całej Japonii w 32 tysiącach(!) shintoistycznych chramów. Głównym chramem, któremu wszystkie inne podlegają jest Fushimi Inari-taisha w Kioto - jego początki sięgają 711 roku. Inari znaczy "obradzające ryżem", w ludowych wierzeniach często płeć i forma była bliżej nie sprecyzowana - po prostu to życiodajna siła, dzięki której pola obradzają. Ale równie często (choć błędnie) utożsamiano je z lisem - dlatego że we wszystkich chramach Inari znajdują się figurki lisów. Kapłani sprzeciwiają się takiemu wizerunkowi, a dobre lisy (zenko) w kolorze białym, są tylko wysłannikami tego bóstwa. Przyjęło się, że to zazwyczaj osoba płci żeńskiej, znana pod różnymi imionami (zależnie od regionu), o wysokiej randze w japońskim panteonie bóstw.
Z pewnością więcej ciekawych informacji ma do przekazania Profesor Jolanta Tubielewicz w "Mitologii Japonii":
"Wielowiekowa tradycja poucza, że lisy znajdują przyjemność we wcielaniu się w ludzi i doprowadzaniu ich do..."
Przy wejściu mijamy wielką bramę Torii - spokojnie, będzie ich więcej :)
Brama Romon (1589r.) robi spore wrażenie. A z lewej chōzubachi, czyli zbiornik z wodą, gdzie należy symbolicznie przemyć łapki i usta.
Pięknie podświetlony haiden - pawilon oddawania hołdu. Na terenie chramu (ale w dzień) można też kupić lisi przysmak, czyli smażone tofu :)
Kitsune (czyli lisy) bardzo często pojawiają się w japońskiej popkulturze - w mangach i anime. Prawie tak często jak kotki :) Jest tego tyle, że nie ma co wymieniać wszystkich tytułów, ale najczęściej mamy jakiegoś liska, którzy przemienił się w słodką, kawaii bohaterkę (np. "Kanokon"), czasem posłańca bóstwa w świątyni Inari ("Gingitsune"), ale zdarza się i poważniejsze podejście do tematu - bardzo dobre ghost story "Kosetsu Hyaku Monogatari", czy wręcz wybitna seria "Mononoke".
Na pewno słyszeliście też o japońskim zespole Babymetal, który jest coraz bardziej popularny na całym świecie (BTW dwa dni po powrocie z Japonii, pojechałem na ich koncert do Wiednia :)
Dziewczyny przyznają, że zespół powstał dlatego, bo taka była wola lisiego bóstwa (Fox God, choć po japońsku wymawiają je Kitsune-sama) i występując oddają mu hołd. Podczas koncertów w Kraju Kwitnącej Wiśni na scenie rozmieszczone są nawet kilkunastometrowe posągi lisów!
A tu ich "lisi" teledysk Megitsune (co znaczy Female Foxes):
Sam chram Fushimi Inari też jest często pokazywany w filmach.
W anime "Inari, Konkon, Koi Iroha" w świątyni rozgrywa się znaczna część akcji - zresztą zobaczcie opening:
Jakże piękna jest scena w "Wyznaniach Gejszy":
O Fushimi Inari nie zapomniał też Nagisa Oshima w "Kyoto, My Mother's Place":
No to weszliśmy w ten słynny "tunel" z kilku tysięcy cynobrowych bram Torii.
Naprawdę polecam wybrać się nocą - brak żywej duszy i można "wczuć" się w klimat.
W upalny dzień pewnie nie chciałoby mi się iść jakieś cztery kilometry pod górę, w dodatku przepychając się pośród setek zmęczonych turystów.
Ale o tej godzinie, marsz pod górkę był przyjemnością, choć czasem trzeba było zatrzymać się na chwilę i odpocząć.
Wiedzieliśmy już, że nie ma szans na to, byśmy zdążyli na ostatni autobus. Kuba trochę się tym przejmował (nie uśmiechało mu się wracać drugą noc z rzędu "z buta"), ja tam byłem tak zafascynowany tym miejscem, że nie zastanawiałem się zupełnie jak i o której wrócę ;)
Można było posłuchać "śpiewu" cykad.
Robiło się też coraz bardziej tajemniczo.
Ale czy również strasznie? Nie! Przecież jest się otoczonym przez te dobre lisy - zenko.
Chociaż takie miejsca kojarzą mi się trochę z przerażającą grą "Fatal Frame 2".
Warto było wdrapać się na 233 metrową górę Inari.
Krótka chwila na podziwianie widoku Kioto nocą (i złapanie oddechu :) i trzeba wracać na dół.
Teraz dopiero widać (po napisach), że każda z bram Torii została ufundowana przez jakiegoś innego sponsora - w końcu Inari to także bóstwo przemysłu i powodzenia. Jakbym chciał takie Torii, z Kocimi Podróżami, musiałbym przygotować co najmniej 400 tysięcy jenów za małą bramę, a ponad milion za dużą.
Jeszcze na terenie Fushimi Inari spotkaliśmy tajemniczego kotka. A może to był lis, który przemienił się w kota, by nas nie przestraszyć a jednocześnie móc obserwować, co dwóch gaijinów robi tu o tak późnej porze? ;)
Na koniec wizyty, jeszcze kilka screenów z 10-odcinkowego anime "Inari, Konkon, Koi Iroha":
Były tu także bohaterki anime "Citrus", w odcinku 10-tym.
Przez chwilę widoczna jest też w w drugim odcinku drugiej serii "Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru".
Niedaleko od wyjścia, dostrzegłem kocią kawiarnię - oczywiście nieczynną o tej porze.
Jednak to nie o kotach (ani lisach) w tej chwili myślałem, tylko o zimnym piwku :)
Zauważyłem, że za barem jest ładna kolekcja banknotów (były nawet polskie), więc dałem mu "unikatową" stówkę z Waryńskim, pamiętającą jeszcze czasy PRL-u :)
100zł wisi do dziś. A w zamian dostaliśmy po amulecie z liskiem :)
W maju 2017 roku ponownie spacerowałem po Kioto i zawitałem w te okolice. Podszedłem pod wejście do Fushimi Inari, by zobaczyć liska, którego rok wcześniej w ciemności nie zauważyłem.
Okazuje się, że poza liskami (i kotkami) na wzgórzu żyje całkiem sporo przedstawicieli fauny - zwłaszcza takie latające...
Automat z napojami. Ale klawy jak cholera :) O ile mnie wzrok nie myli, to Anpanman.
Poszedłem na piwko do Ansonia Cafe, gdzie rok wcześniej byłem już z Kubą.
Akurat rozpoczynał się jakiś koncert.
Muzyka, to było połączenie nuty brazylijskiej choro ze szczyptą jazzu - przynajmniej na moje ucho. Kameralna atmosfera i słuchało się bardzo przyjemnie.
A zresztą posłuchajcie sami.
Na koniec zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz