Ponieważ musieliśmy na wieczór dojechać do Sendai, gdzie byliśmy umówieni z ekipą tv, zabrakło czasu na zwiedzanie tego otwartego zaledwie miesiąc wcześniej muzeum. Nie było sensu wchodzić tam na godzinę - na podziwianiu pociągów (następnym razem jak będę w Kioto) zejdzie mi przynajmniej z pół dnia :)
Bo Koci Podróżnik lubi nie tylko koty, ale i koleje :)
Postanowiłem (niczym Ryo Hazuki z Shenmue :) pocieszyć się, wyciągając jakiś pociąg z automatu gachapon.
Wybór spory, są i pociągi z popularnych bajek, ja jednak liczyłem na klasyczną lokomotywę.
I co? Wylosowałem wagon... Po grzyba mi sam wagon (pomyślałem) i wrzuciłem kolejną monetę :)
Chcieliśmy jeszcze coś zjeść przed odjazdem - ale przy tak pięknej pogodzie postanowiliśmy, że usiądziemy na zewnątrz. Kręciliśmy się w pobliżu dworca, szukając jakiegoś lokalu z ogródkiem, albo przynajmniej stolikiem wystawionym na polu. Owszem, widzieliśmy kolejne świątynie, ale knajpy z ogródkiem już nie - szkoda, ze to w Japonii wciąż rzadkość.
Jakiś właściciel, nie chcąc żeby koty urządziły sobie kuwetę przed jego domem, ustawił kolce. A przecież większość Japończyków wierzy, że wystarczy postawić plastikowe butelki wypełnione wodą, a kotki nie będą przychodzić... ;)
Udało się. Usiedliśmy w Yebisu Garden. Wprawdzie serwowali raczej zachodnią kuchnię, ale niech i tak będzie dla odmiany. Zamówiliśmy różne kolorowe drinki na bazie piwa Yebisu.
Kuba zdecydował się na jakieś mięso a'la gulasz.
A ja wziąłem... mmmm pizzunię :)
Trochę mała (przyzwyczaiłem się do krakowskiego standardu 50cm :) ale smaczna. No i bardzo spodobał mi jakże funkcjonalny talerz :)
Za chwilę przyjedzie nasz shinkansen do Tokio. A tam szybka przesiadka na kolejny pociąg już bezpośrednio do Sendai.
Na drogę wziąłem sobie jeszcze ekiben (takie kolejowe bento) - dla odmiany ze zdrowym żarciem :)
Chyba jakaś wersja wegetariańska, bo same warzywka. Nie wiem co to jest na zdjęciu, ale wygląda (choć smakuje zupełnie inaczej) jak pół pieroga z borówkami :)
Trzy godzinki w pociągu upłynęły na podziwianiu widoków.
I wypatrywaniu góry Fuji - która jednak ładniej prezentuje się zimą.
A tu już kolejny pociąg - do Sendai. Okazało się, że nie ma wagonu z miejscami bez rezerwacji. No to weszliśmy do pierwszego lepszego i zajęliśmy dwa dowolne miejsca. Powoli robił się tłok, więc zaczęliśmy się zastanawiać nie czy, ale kiedy przyjdzie pasażer, na którego miejscach siedzimy. Na szczęście wpierw nadszedł konduktor, który widząc że mamy JR Pass, wypisał darmowe miejscówki. Więc nawet jeśli brakuje wagonu z miejscami bez rezerwacji, albo jest pełny, nie ma się co przejmować, jeśli posiada się JR Pass :)
Oczywiście zaraz wypatrzyłem kotka kolejarza :)
Hotel na koszt TV Tokyo - dzięki! Kanały dla dorosłych, których ulotki leżały na stole, nie były jednak wliczone ;)
W ramach eksperymentu, na kolację kupiłem sobie w sklepie Konbini jakąś zupkę na zimno.
Chłodnik polubiłem po wyjazdach do Rosji i na Ukrainę (gdzie "rządzi" okroszka) i ten japoński również był pyszny :)
Ostatnie piwka na dobry sen - następnego dnia płyniemy na Kocią Wyspę i czeka nas znów pobudka o 6 rano.
Japońska kuchnia mega mnie intryguje. Mam wrażenie, że można znaleźć w niej multum smaków, wyrazistości. Może kiedyś będzie dane mi pojechać i wypróbować tego wszystkiego na żywo. :)
OdpowiedzUsuń