piątek, 21 kwietnia 2017

JAPONIA 14 - Kioto - Arashiyama - Bambusowy las i Otagi Nenbutsu-ji




Obudziłem się o 6 rano. Kuba dalej smacznie spał, więc sam wsiadłem do autobusu 93, który jechał do Arashiyamy.


Podróż trwała ponad pół godziny. Spoglądając na kierowcę, od razu przypomniał mi się symulator autobusu "Tokyo Bus Guide", w który pierwszy raz zagrałem jeszcze na kultowej konsoli Sega Dreamcast.




Arashiyama znajduje się na zachodnich przedmieściach Kioto. Jest tu wiele ciekawych świątyń, ogrodów i turystycznych miejsc, więc zazwyczaj są tłumy ludzi - ale nie o 7 rano :)



W automacie z napojami wypatrzyłem limitowaną edycję (Monster Hunter X) jakiejś oranżadki - oczywiście liczyłem na butelkę z kocim bohaterem tej gry, a wypadła mi z jakimś potworem... meh.



Tenryu-ji Zen Temple i (ponoć piękny) ogród Sogenchi - to jednak nie był cel mojej dzisiejszej wyprawy do Arashiyamy ;)


Oczywiście po drodze zaglądałem za różne bramy i w urocze zaułki.



Widziałem jak tu jest ładnie, tylko nie miauem czasu na dłuższe podziwianie.



Niestety za dwie godziny z hakiem musiałem być z powrotem w Kioto, bo o 10:00 musieliśmy się wymeldować.


Oczywiście najpierw wstąpiłem do Bambusowego Lasu.


W "Wyznaniach Gejszy" po tej alejce jeździli nawet samochodem:




A w "Kyoto, My Mother's Place" przechadzał się wybitny reżyser Nagisa Oshima:



Nawet bohaterowie "Yahari Ore no Seishun Love Comedy wa Machigatteiru" w 2 odcinku 2 sezonu tu dotarli - a przecież w anime zazwyczaj na takie peryferia się nie zapuszczają.


Pomimo iż byłem o tak wczesnej porze, więc las miałem właściwie tylko dla siebie, to jakoś nie urzekło mnie bardzo to miejsce.


Może dlatego, że spieszyłem się do innej, dużo ważniejszej dla mnie atrakcji Arashiyamy, więc nie potrafiłem dostatecznie docenić piękna.


Inna sprawa, że można poruszać się tylko po wytyczonych ścieżkach (czytając różne relacje, ponoć w dzień, kiedy przyjadą turyści, tworzą tu się nawet korki), a już później, podczas pobytu na Kociej Wyspie, widziałem dziko rosnące bambusy, pośród których można było przechadzać się do woli.


To tylko moja subiektywna opinia i nikogo nie zrażam do odwiedzenia Bambusowego Lasu, zwłaszcza, że większość osób jednak bardzo zachwala to miejsce.


Ruszyłem w dalszą drogę, mijając odświętnie ubraną parkę, która urządziła sobie sesję zdjęciową przed wejściem do Nonomiya-Jinja.


Mignął mi jeszcze buddyjski cmentarz.



I za torami kończył się już Bambusowy Las.



Trochę mnie kusiło, by ruszyć torami przed siebie, niczym bohaterowie wspaniałego filmu "Stand By Me" opartego na opowiadaniu Stephena Kinga, ale wiedziałem że nie mam na to czasu.


Na mapce sprawdziłem czy idę w dobrą stronę - akurat cel mojej wyprawy nie jest najbardziej turystycznym miejscem w Arashiyamie i znajduje się dość daleko.


Ale przyjemnie było pospacerować (no dobra, to był szybki marsz) takimi uliczkami.


I podziwiać (choć zbyt krótko) wiejski krajobraz.


Pamiętałem z tego co sprawdziłem sobie jeszcze poprzedniego dnia, że chociaż idzie się dość długo to droga wiedzie raczej prosto.


A nie chciałem się (tym razem) zgubić. Nie było czasu na takie zabawy ;)
Gwoli ścisłości, to komórkę z GPS i Google Maps miau Kuba, który o tej porze jeszcze smacznie spał w ryokanie :)



Po drodze minąłem buddyjską kapliczkę.


Trochę nadgryziony zębem czasu, ale klimatyczny shintoistyczny chram.


Posążki Jizo.



Darumę (z wąsami!) i małego kotka. Nie wiem czemu, ale zawsze jak widzę Darumę, to przypomina mi się początek filmu Takashi Miike - "As the Gods Will" :)



Jak widać, z Darumą nie ma żartów ;)



W tym filmie był jeszcze świetny fragment z kotkiem :)



Krycie dachu strzechą.



Koinobori  - powiewające na wietrze karpie. Musiały tak wisieć od 5 maja, kiedy obchodzi się w Japonii Dzień Dziecka. W Krakowie, co roku możecie je zobaczyć przed Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. 


I w którą stronę teraz?


A teraz? ;)


Wreszcie dotarłem pod bramę świątyni Otagi Nenbutsu-ji.


Zapłaciłem 300 jenów za wstęp i byłem pierwszym gościem tego dnia (mają czynne od 8:00 do 17:00).



Znalezienie bez nawigacji Otagi Nenbutsu-ji to pikuś, przy tym co mnie tu czekało...



W świątyni jest 1200 kamiennych posążków Rakan, które reprezentują uczniów Buddy. A każdy inny.


Wiedziałem, że wśród nich znajduje się koci, więc wymarzyłem sobie, że uda mi się go odnaleźć i dlatego tu przyjechałem :)



Przy tak ograniczonym czasie, zakrawałoby to chyba na cud...



A jednak - to się nazywa Kocie Szczęście!!! :)


W sumie, gdyby Koci Podróżnik nie odnalazł posążku kotka, to dopiero byłby wstyd ;)


A mnie się udało (być może) wypatrzyć nawet drugi :)


Nie mam 100% pewności, czy to na pewno kot - chociaż takim łakomym wzrokiem patrzy na tego ptaka z prawej (no dobra, niestety jest tak zarośnięty mchem, że oczek mu nie widać).



Nie są to jakieś najstarsze rzeźby. Może na takie wyglądają, ale większość powstała w latach 80-tych. Każda została wyrzeźbiona przez inną osobę (pod czujnym okiem kapłana świątyni Kocho Nishimury) dlatego nie spotka się tu dwóch takich samych. Gdyby Koci Podróżnik dostał do łapki dłuto i młotek, zaraz by powstała trzecia(?) rzeźba z kotkiem :)



Ale nie mówcie, że one nie są kawaii ;)



A to, chyba sam Mistrz Yoda :)


Zadowolony, mogłem teraz na spokojnie rozejrzeć się po obiekcie. Świątynie założono w połowie VIII wieku, ale w zupełnie innej części Kioto. Najpierw została zalana przez powódź, a w okresie Kamakura (1185 – 1333) zniszczona podczas działań wojennych. W obecne miejsce została przeniesiona w 1922 roku, ale nie minęło 30 lat, a ponownie poważnie ucierpiała na skutek potężnego tajfunu.


Na pewno klimat musi być niesamowity nocą, kiedy zapalane są kamienne latarnie. W głębi Pawilon Fureai Kannon, w którym znajduje się posąg Bogini Miłosierdzia.



Brama Torii w buddyjskiej świątyni.


Musi tu chyba być jakieś święte (w religii shinto) źródło.


Kokuzo Bosatsu (Akasagarbha Bodhisattva) - bóstwo mądrości, cnoty, pamięci i powodzenia.



Główny Pawilon, wybudowany jeszcze w okresie Kamakura.



Buddyjskie dzwony trzech skarbów (Sambo-no-kane). Bez serca, co nie znaczy, że dźwięk mają gorszy od naszych chrześcijańskich. Zastanawiające jest jednak, że są tak oklejone (ochronnymi?) znakami.


Jeszcze trochę zdjęć na koniec wizyty:


Czas było wracać do centrum Arashiyamy.


Mogłem jeszcze podglądnąć uprawę ryżu.


I oczywiście się zgubiłem ;)


Wyszedłem w jakimś innym miejscu, koło buddyjskiej świątyni.



Do której zdążyłem tylko zaglądnąć przez bramę.


Kiedy wreszcie odnalazłem przystanek autobusowy, czekała mnie niemiła niespodzianka. Okazało się, że autobus numer 93 (którym przecież przyjechałem tu ze dwie godziny temu) dzisiaj nie kursuje! Rozumiem, że pociągi mogą być przez chwilę "out of service" kiedy jakiś samobójca rzuci się na tory, ale żeby tak nagle, bez podania przyczyny przestał kursować autobus? 


Dobrze, że Kuba nie pojechał ze mną, tylko został w hotelu - wymeldować się trzeba było do 10:00, bo później zamykają na czas sprzątania, a ja po wielu perypetiach z przesiadkami dotarłem na 11. Kuba czekał na mnie wkurzony przed ryokanem (musiał spakować moją walizkę i znieść po tych stromych schodach ;), tak że musiałem postawić jakieś piwka, żeby załagodzić sytuację. Poszedłem jeszcze pożegnać się z właścicielami Guesthouse Itoya i zamiast dostać opieprz jaki to gaijin niepunktualny (choć z sumie nie z mojej winy), to dostałem... figurkę kotka :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz