sobota, 8 kwietnia 2017

JAPONIA 10 - Kioto - tradycyjny Guesthouse ITOYA i Kocia Świątynia



Kolejny dzień w Kioto i kolejne świątynie do odwiedzenia - jako pierwszą wybraliśmy kocią, która znajdowała się najbliżej.
Kuba jest już gotowy na wyprawę, zostawmy go jednak na chwilę - niech sobie w spokoju wypali szluga - a ja w tym czasie oprowadzę Was po Guesthouse ITOYA, gdzie spaliśmy. Jest to ponad 80-letni, typowy dla architektury Kioto, drewniany dom zwany machiya.


Ryokan to nazwa tradycyjnego japońskiego hotelu, w którym zazwyczaj śpi się na matach tatami, a łazienka jest wspólna dla wszystkich gości. Zaraz po wejściu, w przedsionku, należy obowiązkowo zdjąć obuwie.


Nasz pokój znajdował się na piętrze, na które prowadziły wąskie, strome schody. Trzeba uważać gdy wnosi się walizkę lub plecak, również należy zachować ostrożność po wypiciu większej ilości sake. O ile jeszcze w górę można spokojnie wdrapać się na kolanach (prawie jak Scala Santa w Rzymie ;) to perspektywa zejścia w dół w stanie mocno wskazującym, nie jest już taka zabawna.


Do pokoju wchodzi się przez typowo japońskie rozsuwane drzwi. W trosce o innych gości, należy zachowywać się w miarę cicho, bo ściany są cienkie jak.... papier.



Oto przykład typowego pokoju w ryokanie, gdzie śpi się na rozłożonych na podłodze matach tatami.



Pomieszczenie wspólne, gdzie można coś zjeść, odpocząć i porozmawiać z innymi lokatorami.



Można pożyczyć książki i przewodniki po Kioto, a zapewne jakieś mangi też by się znalazły.



W specjalnej wnęce tokonoma jest miejsca na zawieszenie kakemono. To taki japoński obraz namalowany na długim zwoju, wraz ze starannie wykaligrafowaną sentencją, lub wierszem. Jest to przeważnie jedyny dekoracyjny element w pomieszczeniu.


Największe wrażenie wywarł na mnie ogród - tsuboniwa.



Zajmujący niewielką, zamkniętą przestrzeń, uroczy malutki ogródek w stylu zen. Pomimo dość bogatego wystroju, jak na tak małą powierzchnię (drzewa, liczne kamienie, zbiornik z wodą  a nawet kamienna lampa) zupełnie nie przytłacza - całość zaprojektowana została tak, by współgrać ze sobą w idealnej harmonii.


Idąc werandą (engawa) z lewej strony, dochodzi się do toalet, oraz łazienki.



Tradycyjna japońska łazienka - ofuro. Zwróćcie uwagę, na jakiej wysokości znajduje się prysznic - należy usiąść na małym plastikowym zydelku, dokładnie się wyszorować a później opłukać i dopiero wtedy można dla relaksu zanurzyć się we wspólnej dla wszystkich gości wannie z gorącą wodą. Oczywiście nie ma przymusu i można pozostać tylko przy szybkim prysznicu.


W ogrodzie jest też miejsce na mały zbiorniczek z bieżącą wodą gdzie można swobodnie opłukać łapki. Woda dopływa dzięki "ruchomej" bambusowej tubie, która po napełnieniu, opróżnia się, wydając przy tym dźwięk - urządzenie nosi nazwę shishi-odoshi (dosłownie odstraszacz jeleni!)


Wydaje bardzo charakterystyczny dźwięk, z pewnością kojarzycie go z różnych filmów, chociażby z tej sceny z "Kill Billa".




Nocą w Guesthouse ITOYA jest jeszcze bardziej klimatycznie niż za dnia.


Obsługa również bardzo miła i służąca pomocą w wielu sprawach - a jak powiedziałem, że jestem Kocim Podróżnikiem, to dostałem w prezencie figurkę takiego oto kotka - どうもありがとう ! 


A tu jeszcze fragment filmu "Kyoto, My Mother's Place" (1991), w którym wybitny reżyser Nagisa Oshima oprowadza nas po machiya i pokazuje tsuboniwa.




Kuba skończył już jarać, więc można wyruszyć do Kociej Świątyni. Ale najpierw szybkie śniadanie - tym razem to tuńczyk z ryżem na zimno, oraz równie zimne piwko do popicia :)



Kocia Świątynia znajdowała się zaledwie jakieś 10 minut spacerkiem od naszego ryokanu.


Przyjemnie się chodzi po tych wąskich japońskich uliczkach, chociaż od czasu do czasu przejeżdżają samochody i trzeba wtedy zejść na pobocze.


Nishijin to niewielka dzielnica Kioto, słynąca kiedyś ze swoich wyrobów tekstylnych.



Znajduje się tu wiele tradycyjnych domów machiya, których ubywa niestety z roku na rok - więcej o tym problemie można dowiedzieć się z dokumentu National Geographic "Światowe dziedzictwo - Kyoto".



Mijaliśmy dziwne kotowate w sąsiedztwie normalnych samochodów...


Oraz dziwaczne samochody, ale już bez kotowatych - no chyba ze to Jaguar, to przepraszam ;)


Malutka buddyjska kapliczka.


I pamiętane już z rozdziału pierwszego, śliczne logo Kuroneko firmy kurierskiej Yamato Transport :)


Wreszcie dotarliśmy pod bramę Shonenji Temple, zwaną nekodera, a po polsku Kocią Świątynią.


Dlaczego Kocia? Poniższa historia sporo wyjaśnia :)


Główny pawilon - niestety na terenie świątyni nikogo nie było.


Ale w kwietniu i październiku odprawiane są tu nabożeństwa żałobne w intencji zmarłych zwierząt.



A buddyjscy mnisi recytują wtedy sutry ku pamięci zwierząt które odeszły na zawsze.
Podobnie jak w przypadku ludzi, jeśli np. zmarły kot ma być pochowany w buddyjskim obrządku, to również podczas ceremonii pogrzebowej otrzymuje on nowe pośmiertne imię.


Za murem znajduje się cmentarz zwierząt, gdzie spoczywają prochy ukochanych pupili.


Od razu przypomniała mi się pewna scena z książki "Jestem Kotem" Natsume Soseki (w przekładzie Mikołaja Melanowicza):



A czy buddyjskie kocie sutry brzmią właśnie tak?




Na terenie świątyni wisi też wiele drewnianych tabliczek modlitewnych.



Po prawej informacje o usługach pogrzebowych, a po lewej miski z wodą i suchym pokarmem dla żywych kotków.



Zaciekawiło mnie to miejsce - na stoliczku dostrzegłem kocie amulety.



Tylko co zrobić, jeśli akurat nie ma żadnego kapłana w świątyni?



Są to amulety (omamori) zapewniające zdrowie tobie, lub twojemu kotu. Zaprojektował je główny kapłan tej Kociej Świątyni, a za model posłużył mu... jego własny kot Miko :)



Zrobiłem tak - wybrałem amulet, wpisałem się do księgi i zostawiłem 500 yenów. Nie wiem czy wszystko wykonałem poprawnie (np. omamori kosztuje 400, a ja zostawiłem monetę 500 bo po prostu nie miałem innej, więc jeśli kiedyś zapuka do mnie w nocy japoński kot ze stujenówką w pyszczku, to będę miau za swoje ;) ale rzeczywiście, od powrotu z Japonii nie miałem nawet kataru!


To był mój pierwszy koci amulet zakupiony w Japonii! I tu ważna przestroga. Nie wolno nosić różnych omamori (nawet jeśli wszystkie są kocie) razem ze sobą - np. w jednej kieszeni. Po prostu bóstwa z kilku odmiennych świątyń niekoniecznie muszą się lubić, mogą być zazdrosne etc i zamiast zapewniać szczęście, zdrowie czy dobrobyt, kiedy zaczną ze sobą walczyć, to mogą nawet niechcący doprowadzić do czegoś złego. Dlatego jeśli kupiliśmy w Japonii różne amulety, NIE nosimy ich razem, tak by się stykały.



A oto i zapewne słynna leżąca sosna.



Została zasadzona w dawnych czasach przez kapłana w umiłowaniu dla jego kota.



Jej gałąź ma aż 20 metrów długości, rośnie sobie równolegle do ziemi i ponoć przypomina kota leżącego na boku :)


Skoro tak lubi rosnąć poziomo, to trzeba jej to ułatwić, za pomocą różnych podpórek i rusztowań.


A na koniec (kocia :) ciekawostka.
Wychodząc z Shonenji Temple ma się przed sobą taki oto widok - i nie o sprytnie zaparkowany samochód tu chodzi. Spójrzcie na te plastikowe butelki wypełnione wodą - wielu Japończyków wierzy, że jak ogrodzą czymś takim swój teren, to koty nie będą tam wchodzić! Trudno mi to sobie wyobrazić, no chyba że japońskie koty są równie grzecznie wychowane jak i sami Japończycy, więc widząc już z daleka takie "odstraszacze", rozumieją że nie są mile widziane i by przypadkiem nie urazić właścicieli owej działki, odchodzą w inne miejsce ;)
Inna sprawa, to jak ktoś mieszkający vis-a-vis Kociej Świątyni, może nie lubić kotów...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz