Do Grodna przyjeżdżam o 6 rano. Mijam wóz pocztowy i trochę spaceruję uliczkami.
Miasto kojarzy mi się z Lwowem i Wilnem - i słusznie, bo kiedyś to wszystko były polskie miasta na Kresach.
Więc nie dziwi duża ilość kościołów - chociaż część uległa zniszczeniu w czasach zaborów, albo została wysadzona przez komunistów.
Dawniej kościół jezuitów, a dziś Bazylika katedralna św. Franciszka Ksawerego.
Wciąż można natknąć się gdzieniegdzie na sowieckie emblematy.
Docieram pod kolejny koci pomnik przy ulicy Swierdłowa (Свердлова). Znajduje się zaraz obok dwóch wież ciśnień.
Baszty nazywają się Kasia i Basia.
Imienia kotka niestety nie znam.
Musi być z niego niezły głodomór...
Bardzo łakomym wzrokiem obserwuje tego ptaszka :)
Ok, największa kocia atrakcja Grodna "zaliczona" :) Czas obejrzeć i inne pomniki...
Pomnik Elizy Orzeszkowej, która "otarła" się o Nobla.
Pomnik czołgu, który "wyzwalał" Grodno spod niemieckiej okupacji.
Pomnik Lenina.
Pomnik, hm... może jakiejś nimfy wodnej?
Docieram pod Mordor... to jest pod Grodzieński Teatr Dramatyczny :)
Nad Niemnem...
Plac Sowiecki - reprezentatywne miejsce miasta.
A jakiś kilometr dalej, mniej reprezentatywne miejsce - turyści tu chyba nie docierają.
Za to można spotkać kocią ferajnę :)
Tu mi się kot przywidział...
I tak docieram pod budynek...
Straży pożarnej.
Gdzieniegdzie można dostrzec jakieś graffiti - to widać, że z kotkiem - dlatego nie zamalowali ;)
Dochodzi godzina 10 - marzę by coś zjeść i wypić piwko, ale nieliczne bary i restauracje jeszcze zamknięte.
Spacerując po odnowionym Starym Mieście nie widzi się zbyt wielu sklepów...
Ani knajp czy ogródków z piwem.
Ma to swoją zaletę - budynków nie szpecą nachalne reklamy.
Ale z punktu widzenia wygłodniałego i spragnionego turysty, który chciałby usiąść na świeżym powietrzu i odpocząć, ma też i swoje minusy.
Wreszcie znajduję sklep spożywczy i kupuję drugie śniadanie. Miauem ochotę bardziej na drożdżówkę, ale podczas mojego pięciogodzinnego spaceru po Grodnie, nie trafiłem na żadną piekarnię.
Grodno żegnam jako ładne, czyste, choć trochę prowincjonalne miasto, z dużą ilością kościołów i skromną ofertą gastronomiczną. Zdjęcie poniżej przywodzi na myśl dowolne polskie miasto ;)
Przy dworcu autobusowym, ludzie handlują na ulicy czym się da - warzywa, owoce, ubrania i sporo chińskiej tandety.
Na jednym ze stoisk wypatrzyłem jeansy z Czarodziejką z Księżyca. Jakieś 20 lat temu zrobiłyby furorę w Polsce, zwłaszcza w środowisku M&A. Ale może jeszcze kiedyś zrobią? W Japonii leci właśnie reboot serialu Sailor Moon :)
Wsiadam do autobusu - jest piętrowy, a ja mam miejsce z przodu :) Bilet kosztował 130 000 BYR (40zł - autobusy są tu znacznie droższe od pociągów). A przede mną jakieś 4 godziny jazdy do Brześcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz